17.08.2015

Prolog

26 lipca, 2008 rok.

PATRICE

Chłodny, według mnie przyjemny wiatr muskał delikatnie moją porcelanową skórę. Po chwili stał się silny - a moje ciemno-blond włosy, które czasem miały rudawe refleksy, zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa.
Latały na wszystkie strony, ale ja po chwili się przyzwyczaiłam.
Tarcza słońca była za chmurami, ale po chwili wyszedł zza nich i zaczęłq świecić na Obóz Herosów.
Zieleń trawy waliła po oczach, kwitły kolorowe kwiaty, a spojrzałam na słotą bramę obozu.
Przybyłam tu z Obozu Jupiter, na wymianę. Byłam szczerze ciekawa co spotka ją u greków. Niedługo po mnie ma przybyć jakaś blondyna - córka Plutona, czy coś.
Gdy przekroczyłam bramę obozu, ujrzałam greckich półbogów walczących na miecze, drewniane domki wybudowane, aby całość od lotu ptaka wygladała na literę "U".
Przybrałam beznamiętny wyraz twarzy. Zawsze umiałam świetnie kryć uczucia - pod maską beznamiętności, nawet gdy moje serce biło jak oszalałe.
Ciągnełam jasnoszarą walizkę do domku Aresa.
Moja szare oczy analizowały wszystko: także chłopaka o ciemnoczekoladowych włosach w nieładzie o szaroburzowych oczach, który na mnie wpadł.
Był bardzo blady, a gdy na mnie wpadł (gdyż biegł) tak mocno wywróciłam oczami, że mnie momentalnie zabolało.
- Patrz gdzie leziesz! - Warknełam i poszłam dalej przed siebie, ignorując zdziwienie na jego twarzy.
- Chodzisz jak małpa. - Skomentował, a ja momemtalnie się odwróciłam.
- Ja przynajmniej nie myślę, jak małpa. - Odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam dalej. Co to za gnida ja się pytam?
Gdy weszłam do domku greckiego boga wojny, wyposażonym o pełen rysztunek bojowy, czułam się jak w siódmym niebie.
Wszystkie oczy jednak były zwrócone na mnie.
Ignorując spojrzenia, powoli weszłam po drewnianych, jasnych schodach ciągnąc za sobą walizkę.
Moje łóżko było specjalnie przygotowane: drewniane, z bardzo miękkim materacem. Kołdra była także miękka i ciepła w kolorze ciemnego szkarłatu, który relaksował moje oczy. Położyłam się na nim i zamknełam oczy.
- Patrice Kathrin Banehallow? - Usłyszałam chłodny, lecz głos napewno należący do dziewczyny. Rozchyliłam z niechęcią powieki.
Ujrzałam damską twarz. Dziewczyna miała ciemnobrązowe oczy z hardym spojrzeniem córki Aresa. Włosy wyglądały jakby były pocięte nożyczkami. Miała na włosach krwistoczerwoną chustę, a ubrana była w obtarte dżinsy pomarańczową koszulkę z napisem "Obóz Półkrwii".
Clarisse La Rue.
- Clary! - Wykrzyknełam szczęśliwa widząc znajomą twarz przyjaciółki. Zerwałam się z wygodnego łóżka. Tylko ja mówiłam na nią Clary. Córka Aresa wywróciła oczami. Mimo, że pozwalała mi tak ją nazywać, uważała, że zdrobnienie "Clary" jest zbyt dziewczęce.
- Bogowie, Pat. Nie rozpoznałam cię. - Powiedziała Clarisse, a na jej ustach zagościł przyjacielski uśmiech, a mało ludzi miało go okazję zobaczyć. - Podoba ci się w Obozie Półkrwii? Wiem, że czasem gdzieniegdzie pachnie moczem dzika, ale no...
- Skąd wiesz, że to mocz dzika? - Zmarszczyłam brwi. - Sprawdzałaś może?
Clarisse parskneła, a następnie wybuchła śmiechem. Zaśmiałam się tak, że momentalnie rozbolał mi brzuch.
Kilka osób z parteru weszło na górę i widząc radosną Clarisse, zmarszczyli brwi.
Grupowa domku po chwili w zabójczym tempie przybrała obojętny wyraz twarzy. Ja również, skoro mogę, czemu nie? Szczególnie jak wyglądałam niczym wyrżnięty łosoś.
- To jest Patrice Banehallow, córka Marsa.
Usłyszałam kilka szeptów i pomruków.
- Przybyła z Obozu Jupiter na wymianę. Jeremi pojechał do Obozu Jupiter, aby nie było niedomówień! - Dokończyła Clarisse patrząc na nich wzrokiem ostrym jak brzytwa. - Jeżeli ktoś będzie pytał jeszcze o Jeremiego, każe mu pić litry nie spuszczonej wody z kibla!
Zaśmiałam się w duchu.

***

Clarisse zaczęła kłócić się jakimś 12-letnim blondynem o brązowych oczach i wyszła z mojego pokoju.
Weszłam do łazienki i rozstawiłam elektryczną szczoteczkę do zębów, pastę i inne potrzebne mi kosmetyki do porannej toalety. Oczywiście nie maluję się prawie w ogóle - tylko podkład, który dostałam od Wenus. Świetnie maskuje blizny na twarzy, a mam ich troche. Prawie nikt nie wie o ich istnieniu.
Od Wenus dostałam także nowy wygląd - gdy zaatakowała mnie harpia i rozszarpała twarz i ciało, wyglądałam okropnie. Wenus się nade mną zlitowała.
Otrzymałam zupełnie nowy wygląd, a gdy sama Wenus powiedziała moim znajomym i przyjaciołom o zmianie mojego wyglądu, uwierzyli.
Jedyne co pozostało z tamtego "ciała" to moje lekko szpiczaste brwi. Usta dostałam pełne i brzoskwiniowe, które często wykrzywiają się w krzywy uśmieszek. Oczy zamiast zielonych, mam szaroburzowe. Minerwa mnie lubi, ale wątpie aby miała w tym wkład. Otoczone były wachlarzem długich, smoliście czarnych rzęs.
Nigdy nie potrafiłam się opalić, i tak też jest z tym wyglądem. Moje ciemnoblond włosy dosięgały lekko za moje jędrne piersi i były rozczochrane.
Nos miałam mały, i szczupły.
Miałam łagodne rysy twarzy, w ogóle nieadekwatne do mojego charakterku. 
Wyszłam z łazienki, a następnie wzięłam kilka koszulek i spodni: głównie dżinsów.
Gdy się cała wypakowałam, wyszłam szybkim krokiem.
Musiałam zajść do domku Hermesa aby spotkać się ze Stephenem, moim starszym bratem. Nadal nie uznanym.
Szczerze, jestem, znaczy byłam pewna, że jest od Aresa. Ale Ares bądź Mars dawno by go uznał. Tu tkwi problem.
Nie widziałam Stephena od roku. Zapamiętałam tą znajomą twarz: lekko opaloną, a jego końce warg były lekko uniesione do góry. Włosy miał zawsze w nieładzie i czekoladowe. A oczy? Czarne, a niejedna osoba zagubiła się w jego...nieobecnym czasem spojrzeniu.
Weszłam bez pukania do domku Hermesa, błądząc wcześniej po obozie w poszukiwaniu go.
Domek był...pusty. Pusty, niczym się nie wyróżniający. Drewniane wnętrze było przytulne, a na środku "salonu" mieścił się duży, szkarłatny dywan, a naokoło fotele i jedna beżowa kanapa. Okna były brudne - zakurzone i dawno nie myte.
W drugiej części pokoju znajdowało się bardzo dużo łóżek. Może jeden z nich należał do Stephena?
Weszłam głębiej do środka, rozglądając się dookoła.
Nagle dostałam szoku. Przed oczami ujrzałam nagle kilka twarzy, wyłaniających się energicznie znikąd.
- Hejka! Nowa? - Powiedział jeden chłopak. Miał rude włosy, ułożone idealnie zapewne żelem. Pozostali zaczęli się śmiać, ponieważ udało im się mnie wystraszyć.
Dzieci Hermesa, no tak. Czego ja się spodziewałam?
Zacisnęłam pięści. Śmieją się ze mnie? 
- Nowa, owszem. Z Obozu Jupiter. - Powiedziałam do niego z odważnym spojrzeniem. Był ode mnie niższy o połowę głowy.
- Ach, rzymianka!
- Jeżeli zaraz nie ruszysz swojego pupska ze schodów, mogę zapewnić, że nażresz się tyle stolcu z kibla, że nie będziesz mógł nic powiedzieć przez tydzień. - Warknełam, a gdy odsunął się posłusznie z drewnianych schodów, uśmiechnęłam się delikatnie. Większość chłopców już było po nim uległych. 
Gdy weszłam na górę, jeszcze przy schodach na dole przeszukałam łóżka. Nad nimi wisiały karteczki z imieniem i nazwiskiem. Nie ma Stephena.
Na górze było chyba jedyne czyste okno. Przez nie padało ciepłe światło, które oświetliło moją twarz.
Przeszukiwałam nazwiska ze zmrużeniem oka i znalazłam.

"Stephen Banehallow"

Mimowolnie się uśmiechnęłam, lecz znajomej twarzy tutaj nie było. Zeszłam, a tak właściwie zbiegłam ze schodów do dzieci Hermesa. 
- Gdzie jest Stephen Banehallow?
Wszyscy milczeli, a ja powórzyłam pytanie.
- Gdzie jest Stephen Banehallow?! 
Spojrzałam na rudego, z którym wcześniej rozmawiałam. Wykrzywił usta w usmieszek.
Ręką przycisnęłam go do ściany mocno, i szepnełam.
- Czy teraz mi powiesz, czy nadal nie wiesz? - Uśmiechnęłam się zadziornie przejeżdżając paznokciem po jego poliku. Pozostała rysa, i oto chodziło. - Co?
Wszystkie oczy były zwrócone na mnie.
- Ekhem. - Usłyszałam zupełnie inny głos. Kojący, z lekką chrypką i tajemniczy. Chłopak o kruczoczarnych włosach rozwianych przez wiatr wpadający do pokoju z okna miał twarz bez wyrazu. Ubrany był w czarną koszulę i ciemne dżinsy. Był ode mnie wyższy o głowę, mimo, że twarz miał ode mnie młodszą. Pod względem twarzy wyglądał na 14-15 lat.
Nie wiem jak to zrobił, ale z łatwością mnie odciągnął od rudowłosego. Jednak i ja łatwo się od niego wyrwałami odwróciłam w jego stronę. 
- Kim rzesz jesteś? - Spytałam, patrząc na niego z dołu. Uniosłam jedną brew.
- Ja? Jestem Nico di Angelo. I wiem gdzie jest Stephen Banehallow.

***

- A więc: gdzie jest Steph?
Razem z Nikiem znajdowałam się na tarasie widokowym. Spojrzałam w dal, a wiatr delikatnie musnął moją skórę. Byliśmy całkiem sami.
- Ach, Stephen. Jest dla ciebie...?
- Bratem.
Siedziliśmy naprzeciwko siebie na skórzanych krzesłach. Skrzyżowałam ręce na piersi i nałożyłam nogę na nogę.
- 1 sierpnia świętujemy rocznicę zwycięstwa nad Gają.
- Co to ma do Stephena? - Uniosłam brew. 
- 1 sierpnia jest także jego rocznica śmierci.
Wytrzeszczyłam oczy za zdumienia, wstałam i cofnęłam się. Mocna przywarłam do ściany osłupiała. Miałam zamglone oczy od łez i pozwoliłam im spokojnie płynąć.
Świat zaczął wirować. Opadłam bezwładna na kolana.
Ja jednak wiedziałam, że to nie koniec Stephena.
Czy właśnie z tego powodu córka Marsa płacze?



SUSANNE

Pojawiłam się w cieniu. Plecak, który miałam, przestał mi ciążyć. Odetchnęłam głęboko. Nie chciałam tu przyjeżdżać, ale - takie życie - zmusili mnie.
Byłam w lesie, tuż przed bramą wejściową. Do Obozu Herosów. Do greckiego obozu.
Z tego, co wiedziałam, na tę wymianę przyjechała też jakaś córka Marsa. Nie znałam jej w ogóle. Nie chciałam jej znać. Nie chciałam poznać żadnej osoby w obu Obozach.
Ach, zapomniałabym.
Jestem Susanne. Córka Plutona.
Uśmiechnęłam się sztucznie. Wyglądało to bardzo naturalnie. Dla innych, oczywiście. Nie zdradzałam moich tajemnic na prawo i lewo... nikt mnie nie znał. Oprócz mojego ojca, rzecz jasna. 
Wkroczyłam do Obozu. 
Ludzie wydawali się być tacy szczęśliwi. Nie miałam najmniejszego zamiaru długo tu zostać. Szybka, jedna wycieczka do Trywii i byłoby po sprawie, ale jakaś część mnie chciała zobaczyć jak jest tu, u greków, gdzie nie ma dyscypliny. 
- Zobaczysz, będzie okej - odezwał się Nico, mój przyrodni brat. Odwróciłam się. Nawet nie zauważyłam, gdy on wyszedł z cienia.
- Jasne. Już się cieszę. Tym bardziej, że mam przepiękną datę na liście. Pierwszy sierpień. Lepiej być nie mogło. Jest idealnie.
- Nigdy nie wiem, kiedy udajesz, a kiedy nie. Jesteś w tym lepsza od ojca - zauważył.
Przez całe moje życie, przez siedemnaście lat, byłam świetną aktorką. Udawałam w niemalże każdej chwili mojego życia. Sam Apollin nie powstydziłby się mojego talentu. Ale nic mnie z nim nie łączy. Ale to, że Nico to zauważył, ucieszyło mnie. Uśmiechnęłam się, tym razem na serio.
Tego się nie spodziewał. Byłam całkowicie inna niż Hazel i on. Nie przypominałam żadnego z nich, byłam... sobą.
- O, cześć Nico.
Się zaczęło. Udawanie miłego, by po chwili wbić nóż w plecy.
Albo to ja jestem jakaś przewrażliwiona.
- Witaj! - powiedziałam, nadal mając sztuczny uśmiech na twarzy. - Kim jesteś?
Oczywiście, każdy ją znał. Piper McLean. Córka We... to znaczy, Afrodyty. Pomogła ona pokonać Gaję. 
- Jestem Piper, córka Afrodyty. - Czyli to, co wiem. - A ty?
- Susanne. Córka Plutona.
- Rzymianka? Jesteś tą dziewczyną z wymiany? - zapytała. Pokiwałam głową, całkiem nieźle udając zainteresowanie rozmową.
I dla mnie tyle wystarczyło. Nie potrzebowałam nic więcej. Spojrzałam na Nica, a on od razu zrozumiał. Zagadał jakoś Lalkę, a ja chyłkiem skierowałam się ku Domku mojego ojca.


***

- Nico, nie! - wrzasnęłam. Po raz kolejny.
Ten idiota chciał mnie namówić na pójście na kolację. 
- Dlaczego? Nikogo nie znasz, a to ma być wymiana - podkreślił. - Czas najwyższy się zapoznać.
- A może ja nie chcę? - odparłam, porządnie zirytowana.
- Nie bierz ze mnie przykładu.
- Nie biorę.
Ojej. Chyba się zdenerwował, bo zniknął w cieniu. Westchnęłam cicho i położyłam się na łóżku. Rozejrzałam się.
Leżanka moja kochana była wygodna. Miękka. Lubię długo spać. 
Ściany były czarne. na nich były pojedyncze pochodnie, świecące zielonym ogniem. W samym rogu był ołtarzyk. Pewnie Plutona. W sumie, kogo innego mógłby być?
W myślach zanotowałam, że za 
- Przejdę się - postanowiłam na głos. Wtopiłam się w cienie i zniknęłam.

***

Oczywiście tuż po pojawieniu się na miejscu przewróciłam się. Znów. Coś mi się chyba stało w kostkę, bo nagle zaczęła mnie boleć.
Wylądowałam w lesie. Ale, z tego, co widziałam, na terenie Obozu. Zaklęłam pod nosem. Podniosłam się na nogi i, lekko kulejąc, ruszyłam z powrotem.
Okolica byłaby ładna, gdyby nie to, że cały czas widziałam coś w cieniach. Nie wiem dokładnie, co to było. Błyski. Podejrzane iskry.
Ale i tak wiedziałam jedno.
To na pewno nie było normalne.
A na kolację i tak nie poszłam.